„Z miłości do Ani” - James Copeland

            Książka „Z miłości do Ani” to historia dziecka oraz całej jego rodziny. „Jest to relacja rodziców z kilkunastu lat walki o zdrowie autystycznej Ani. Opracowana przez znanego angielskiego publicystę Jamesa Copelanda, który korzystał z dzienników prowadzonych przez ojca Ani i prowadził wielogodzinne rozmowy z obojgiem rodziców. Przedstawia drogę, którą przebyli.”

            Dotychczas czytałam wiele pozycji z dziedziny psychologii, pedagogiki czy pedagogiki specjalnej, ale wszystkie z nich były książkami teoretycznymi. Nie spodziewałam się nawet jak wiele istotnych informacji, nawet faktów czysto naukowych, można zamieścić w książce z fabułą. Można powiedzieć, że wręcz pochłonęła mnie jej zawartość, gdyż napisana jest niezwykle wciągającym językiem.

            Momentami opowieść bardzo dramatyczna. Jako matka doskonale rozumiałam sytuację rodziców Ani, którzy musieli znosić niesamowity krzyk dziecka, na który nie mają wpływu. Pamiętam sytuację z dzieciństwa mojej córki, kiedy przebrana, nakarmiona wrzeszczała prawdopodobnie z powodu kolki. Żadne metody nie pomagały żeby ją uspokoić. Niemoc i bezsilność jaki wtedy czułam pamiętam do dzisiaj. Pozostało mi wtedy tylko płakać razem z nią. Nawet nie jestem wstanie wyobrazić sobie co czuli Jack i Ivy, podczas przerażającego krzyku malutkiej córki, częstego, ciągłego, który słyszany jest w całej okolicy. Dodatkowym utrudnieniem jest również wstyd rodziców przed innymi, bo przecież co sobie ludzie pomyślą.

            Największym dramatem było jednak to, że nie ma z dzieckiem kontaktu. Mogę sobie wyobrazić czym dla matki, która urodziła wyczekaną, piękną córeczkę musi być fakt, że dziecko nie daje się dotknąć, a co dopiero przytulić.

            Niesamowite jest również to jak wiele innych trudności spotkało tą rodzinę. Małe dziecko, które widać, bez specjalnej znajomości psychologii dziecka, że nie rozwija się prawidłowo, ciągle krzyczy, z którym nie ma kontaktu emocjonalnego; częstsze ataki Ani
w momencie urodzin trzeciego dziecka wymagającego opieki; śmierć matki Ivy, trudności dnia codziennego, choroba Ivy. A do tego wszystkiego ciągłe wyrzuty rodziców wobec siebie samych, że to chore dziecko poświęca całą uwagę, a te zdrowe dzieci jakoś wciąż z boku. Jakim ciosem dla Jacka i Ivy musiała być pierwsza diagnoza Ani, że dziecko jest chore i nigdy nie da się poprawić jego stanu. Diagnoza, która nie pozostawiała krztyny nadziei. Diagnoza, której długo nikt nie był w stanie obalić. Lekarze niekiedy bywają okrutni, jak można pozbawić nawet nadziei! Z jakim bólem patrzy się na inne dzieci w podobnym wieku rozwijające się prawidłowo. Jak przecież trudno było pogodzić się rodzicom Ani z ”innością” ich dziecka kiedy obserwowali dzieci z tornistrami wzdłuż ulicy, a w domu patrzyli na kołyszące się na swoim krześle dziecko ssące stary, zniszczony smoczek, „wpatrzone nie wiadomo w co swoimi wielkimi oczyma”. Woleliby, że dziecko było kaleką lub niepełnosprawne intelektualne.

            Jak wiele przeciwności musieli znieść również w trakcie, kiedy podjęli walkę
o dziecko. Te częste kryzysy, jak często po chwilach nadziei, częste chwile niemocy, po ogromnym wysiłku. Znieśli naprawdę bardzo wiele. W innych momentach książka była wzruszająca. Wzruszała mnie ogromna radość całej rodziny w sytuacjach najmniejszych sukcesów. Wzruszyła mnie późniejsza, bezinteresowna pomoc ludzi. Niesamowita była historia z psem. Jakże zwierzę potrafi dużo zdziałać w terapii, jakże zwierzę kocha bezinteresowną, ślepą, cudowną miłością, a wreszcie jakie zwierzę potrafi być cierpliwe

i mądre.

            Cała książka bardzo podnosząca na duchu. Bo to książka o tym, że bezgraniczna miłość, cierpliwość, poświęcenie i wytrwałość działają cuda. Podziwiać można każdego bohatera tej opowieści. Anię za to była dzielna, pracowita. Za to, że tak bardzo chciała osiągać swoje cel. Niesamowici byli bracia Ani. Nie dość, że nie odtrącali swojej „dziwnej” przecież siostry, to jak bardzo jej pomagali. Ćwiczyli wytrwale wszelkie umiejętności Ani, pomagali jej, kochali ją. „Kochani chłopcy włączali się do „zabawy”

i zastępowali rodziców, gdy ci padali ze zmęczenia. Była to żmudna, zdawać by się mogło, bezowocna praca”. Co więcej cieszyli, taką radością nad radościami, z każdego sukcesu dziewczynki, widzieli każdy najdrobniejszy sukces. Postawa braci Ani jest niesamowita, zwłaszcza, że często obserwuje się całkiem odmienne postawy. Rodzeństwo dzieci, które w jakiś sposób są niepełnosprawne, często odtrąca te dzieci, uważając je za powód zła całego świata, a przede wszystkim, za „złodziei” miłości rodziców.

            Niesamowitymi ludźmi byli nauczyciele dziewczynki. Wspaniały pedagog Georg Glover, nauczycielki. Byli to pedagodzy, którzy stali się kimś więcej. Bo byli to ludzie, dla których praca była prawdziwym powołaniem. Dali oni rodzinie nie tylko wykształcenie dla córki, dali nadzieję, wiarę w siły dziecka, odciążyli na długi czas rodziców i dali przekonanie, że Ania jest w stanie do czegoś dojść.

            A rodzice? Rodzice Ani to wspaniali ludzie. Większość rodziców jest w stanie zrobić dla swoich dzieci bardzo dużo, ale od rodziców Ani można nauczyć się wszystkiego. Godne podziwu jest to, że każdego roku, każdego dnia, każdej godziny czy każdej minuty walczyli o swoje dziecko. Tak bardzo chcieli zrobić wszystko co można dla córki, i udowodnili, że chcieć to móc. Byli pierwszymi i głównymi nauczycielami,

a pedagogami nie byli. Często nie mieli pojęcia jak działać, ani czy to co robią przyniesie jakikolwiek skutek, a jednak wszystko się udało. Wielu pewnie razi metoda „klapsa”, którą stosowali, ale mnie nie oburzyła, bo od początku wiadomo było, że jest stosowana w dobrych zamiarach. Kiedy czytałam tą książkę nie mogłam uwierzyć, że ci rodzice byli w stanie tak wiele, naprawdę wiele razy powtarzać i ćwiczyć pewne rzeczy nie mając pewności czy dziecko to w ogóle kiedyś zrozumie. Zaskoczeniem było dla mnie to, że ci ludzie wymagali bardzo dużo do córki. Wydawało mi się, że przy edukacji dzieci niepełnosprawnych dojście do stanu, w którym dziecko radzi sobie w życiu jest wszystkim. A tu? Tu rodzice wysoko stawiali poprzeczkę. Nie wystarczyło żeby Ani mówiła – wciąż ćwiczyli tą mowę. Nie wystarczyło, że dziecko nauczyło się czytać – doskonalili technikę czytania. Nie wystarczyło, że potrafi przeliczać – uczyli liczyć. Nie wystarczyło, że sprawnie się porusza – Ania miała lekcje chodzenia.

            Książka dająca nadzieję. Niewątpliwie lektura dla wszystkich pedagogów, psychologów, terapeutów, ale przede wszystkim dla wszystkich rodziców dzieci wszelko upośledzonych. Niesamowita książka. Pouczająca, wzruszająca, wstrząsająca, poruszająca. Wspaniała książka.

 

Agnieszka Pieluszyńska