„Kaj znów się śmieje” - Hartmut Gagelmann

     

   

              „Kaj znów się śmieje” to historia młodego terapeuty opiekującego się niepełnosprawnymi dziećmi. Po przeczytaniu tej książki wydawać się może, że słowa „historia życia” są głęboko przesadzone, bo to przecież tylko pewien epizod w życiu. Tak. Ale ten epizod jest ważniejszy niż wszystko, co do tej pory w życiu tego człowieka się wydarzyło, ale niewątpliwie również wszystko co się jeszcze wydarzy. To epizod, który zmieniłby życie każdego człowieka. Jest to również historia dzieci upośledzonych, a szczególnie historia tytułowego Kaja oraz historia całej jego rodziny.

            Hartmut dziewiętnastolatek spotyka Kaja kiedy ten ma dziesięć lat. Trafia do zakładu opiekującego się dziećmi niepełnosprawnymi, w ramach wojskowej służby zastępczej. Zupełnie przypadkowo, miała to być tylko przerwa podczas studiowania. Stało się zupełnie inaczej.

            Historia rozpoczyna się bardzo smutno. Jej początek to łzy i cierpienie. Cierpienie wszystkich: dzieci, opiekunów, rodziców, a wreszcie Kaja i Hartmuta. Łzy to „bagaż podróżny większości przyjeżdżających” dzieci. „Z każdym nowym dzieckiem przybywa nowa rana, którą trzeba wyleczyć”. A kiedy dzieci odchodzą z ośrodka „właściwie powtarza się to samo. Znów płyną łzy”.

            Wśród tego smutku od razu uderza postawa opiekunów dzieci. Są to ludzie
z prawdziwego powołania, którzy poświęcają się, aby dać tym dzieciom coś więcej niż tylko podstawową opiekę. Dają całych siebie. Co więcej, wspaniale współpracują ze sobą. Wstrząsnęła mną, oczywiście pozytywnie, postawa Hartmunta. Wydawać by się mogło, że człowiek, młody mężczyzna, właściwie młodzieniec, zupełnie przypadkowy,

w ośrodku dla niepełnosprawnych będzie jakimś nieporozumieniem. A ów człowiek był najwłaściwszą osobą na danym miejscu. Od razu bezgranicznie i bezinteresownie pokochał wszystkie dzieci, z którymi było mu współpracować. Traktował je jak w pełni sprawne, rozumiejące, mądre osoby, traktował je jak kompanów równych sobie. Był człowiekiem niezwykle inteligentnym i odważnym. Potrafił mądrze bronić „swoje dzieci”. Pielęgniarka, która robiła mu badania okresowe, nie mogła się nadziwić, jak taki młody człowiek może pracować z upośledzonymi – Hartmut dosadnie powiedział „ale pani w pewnym sensie też jest upośledzona, pani też musi sobie codziennie podcierać tyłek, z tą różnicą, że robi to pani bardziej elegancko niż nasze dzieciaki, pani upośledzenie polega na tym, że nie umiałaby pani tego robić drugiej osobie.”

            Kaja poznajemy jako zwierzątko, które przerażająco wrzeszczy, wyrywa włosy, wciąż płacze, załatwia swoje potrzeby fizjologiczne w spodnie, jest wiecznie zasmarkany, nie potrafi jeść, trzeba go unieruchomić w kaftanie bezpieczeństwa, by mógł przystąpić do posiłku. Obraz tragiczny. Tym bardziej, że nikt nie zna sposobu jak można by tę sytuację zmienić. Właściwie wszyscy terapeuci, rodzice i wszystkie osoby mające

z Kajem kontakt są już zrezygnowane, wypalone i zrezygnowane.

            Ale pewnego dnia następuje przełom, który zmienia życie wszystkich. Kaj sam korzysta z toalety, wie co trzeba zrobić. Hartmut znajduje „sposób” na chłopca. Początkowo byłam zaszokowana. Kiedy Kaj ma ręce ubrudzone kałem, sam próbuje je umyć, nie jest w stanie zrobić tego sam dokładnie, zostają ślady. Zostawia tak to terapeuta. Ale postępowanie okazuje się słuszne. Wystarczyło uwierzyć, że ten chłopiec potrafi poradzić sobie sam. Dużo zrozumienia, miłości i wiary w drugiego człowieka poczyniło cuda. To wystarczyło, tylko tyle, albo może aż tyle. Pamiętać trzeba, że Gagelmann nie jest pedagogiem, a tym bardziej pedagogiem specjalnym. Kierował się intuicją, miał dużo cierpliwości i zdrowego rozsądku.

            Terapeuta bardzo zżył się z podopiecznym, mówił nawet na siebie, że Kaj to jego dziecko. Trudna relacja, ale okazała się konieczna, by można było pomóc chłopcu. Myślę, że bez osobistego zaangażowania w terapię, szczególnie dzieci chorych umysłowo, którzy niezmiernie mocno potrafią odczuwać wszelkie emocje, nie da się osiągnąć znaczących efektów. Kaj potrzebował nawet kontaktu fizycznego, tego żeby ktoś mu dał poczucie bezpieczeństwa. Sprawa bardzo kontrowersyjna w dzisiejszych czasach. Ale takie osobiste zaangażowanie również bardzo spala człowieka. Trudno się wtedy pogodzić ze wszelkimi niepowodzeniami, trudno znosi się porażki. Jak wielkie rozterki przezywał Hartmut kiedy miał Kaja opuścić, kiedy dochodziły do niego wieści, że chłopiec ma nawroty. Miał wyrzuty sumienia. Mówił „zdecydowałem się na studia, jest to decyzja przeciwko Kajowi. W pewnym sensie wydaję się sam sobie niegodziwy, bo w gruncie rzeczy opuściłem Kaja, zdradziłem go. Będzie musiał zapomnieć o mnie, ja będę musiał zapomnieć o nim. Wiem, że to się nie da zrobić. Łzy, których tyle ze swojego powodu wyleliśmy, pozostawiły znacznie głębsze ślady niż smugi na policzkach.” Decyzja trudna, ale wydawała się konieczna, gdyż rezygnacja ze studiów wydawała się Hartmuntowi rezygnacją z samego siebie. „Tak źle, a tak jeszcze gorzej”.

            Dużo miejsca poświęca autor również sytuacji rodziny Kaja. Zazdrość brata, trudności małżeńskie rodziców, oddanie dziecka do zakładu opieki. Ale meritum książki jest relacja podopieczny - terapeuta. Niesamowita książka. Lektura dla wszystkich studentów pierwszego roku pedagogiki specjalnej. Może jako przestroga… Może jako ostrzeżenie… Ale na pewno jako wielka lekcja…

 

Agnieszka Pieluszyńska